wtorek, 12 sierpnia 2014

Naciągacz pod nowym szyldem...

Pisaliśmy w lipcu o coraz głośniejszej sprawie związanej z firmą De Lege Artis Krzysztofa Habiaka, który znany jest już z innych niezbyt uczciwych działań, mających na celu wyciągnięcie pieniędzy od tysięcy przedsiębiorców w całej Polsce. Jeszcze wcześniej było m.in. kbiz.pl, a dziś...

...a dziś jest Alerty24.net. Przy czym schemat działania jest praktycznie identyczny jak w przypadku De Lege Artis. Użytkownik otrzymuje maila, który ma wpłynąć na jego emocje – a owe emocje mają zmusić go do kliknięcia linka zawartego w mailu. Można się spodziewać, że tam znajdziemy to samo co w przypadku De Lege Artis – czyli niekorzystną dla klikającego umowę, którą ten nie do końca świadomy zawiera z firmą pana Krzysztofa. Wystarczy spojrzeć na wygląd obydwu stron, żeby przekonać się, że to ten sam człowiek, z tymi samymi metodami działania.



Najwidoczniej nasze państwo nie potrafi poradzić sobie z takimi nieuczciwymi działaniami, skoro mimo wielu zgłoszeń na prokuraturę o próbę wyłudzenia pieniędzy, skoro mimo ataku na dziennikarzy przy pomocy noża... człowiek ten może dalej swobodnie działać. Choć oczywiście należy mieć świadomość, że pan Krzysztof jest jedynie wynajętą figurą, która ma reprezentować innych ludzi, którzy za tym wszystkim de facto stoją. Bez względu jednak na szczegóły działalności tej firmy, uważajmy na maile z tytułem podobnym do tego:

Panie Tomku! Jestem naprawdę wkurzony.

A w treści emaila:
Proszę o ewentualne zaprzeczenie
http://alerty24.net/…………….html

Oczywiście w otrzymany link nie należy klikać. Najlepiej po prostu zignorować tak skonstruowaną korespondencję. I oszczędzić sobie nerwów, z którymi spotkało się już tysiące przedsiębiorców w naszym kraju.

Jako średniej klasy żart możemy uznać to, co właściciel strony napisał na niej o samym sobie. Zacytujmy:

"...wybitny polski intelektualista. Od 10 lat pasjonat prawa karnego materialnego, procesowego i wykonawczego. Znany krytyk mediów i kultury masowej. Człowiek o wielkim sercu i nigdy niegasnącej potrzebie pomocy innym. Filantrop. Erudyta. Pacyfista."

Komentarz? Chyba zbędny. Ale pokusimy się na kilka słów...
Człowiek o wielkim sercu? Działający na ludzkie odczucia, by w ten sposób kliknęli coś, co doprowadza ich do niekorzystnej umowy...
Pacyfista? Atakujący przy pomocy nożem dziennikarzy...
Znany krytyk mediów? Krytykujący ich nożem...

środa, 16 lipca 2014

Blogi vs YouTube - poziom komentarzy

W trakcie warsztatów "Przyszłość blogosfery", które odbyły się w warszawskiej siedzibie firmy Huawei Device Polska, przy współudziale Grzegorza Marczaka (antyweb.pl), ze strony uczestników padło pytanie o niski poziom komentarzy na YouTube. Nawet już nie chodzi o niezbyt wysoki poziom merytoryczny, co o ilość używanych przez użytkowników wulgaryzmów. Dlaczego na tym portalu jest ich przesilenie, podczas gdy na blogach panuje znacznie większa kultura?

Na ten stan rzeczy składa się zapewne kilka czynników.

POPULARNOŚĆ

Od czasów, kiedy powstał YouTube, zyskał on w krótkim czasie ogromną popularność i dziś właściwie trudno wyobrazić sobie przestrzeń internetu bez tego serwisu. Każdy kolejny milion użytkowników odwiedzających ten portal każdego dnia, to kolejna "szansa" na to, że trafi się ktoś, kto poziom dyskusji lubi sprowadzać do rynsztoka. Blogi, choć w internecie są dłużej i mają sporą popularność, raczej nie mogą pochwalić się takimi statystykami jak YouTube.

POZIOM UŻYTKOWNIKÓW

Drugą kwestią jest poziom intelektualny użytkowników blogów i YouTube. Zwykle mówi się, że ludzie którzy "czytają" mają wyższy poziom inteligencji, czy szeroko pojętej kultury, niż ludzie, którzy "oglądają". I w tym kryje się odpowiedź na zadane przez nas pytanie. Na blogi trafiają Ci, którzy są bardziej oczytani, a więc i kulturalniejsi, natomiast na YouTuba trafia praktycznie każdy, w tym i również przysłowiowy rynsztok...

W tym momencie rodzi się pytanie - co robić z komentarzami na YouTube? Moderować? Jak dziennie będzie się ich pojawiało kilkadziesiąt, czy kilkaset, to na ich czytanie stracimy mnóstwo czasu. Zablokować? Jest to jakieś wyjście, ale z drugiej strony tracimy możliwość jakiejkolwiek interakcji z użytkownikami, likwidujemy możliwość tzw. sprzężenia zwrotnego, które jest atutem internetu. Ignorować? Też jest to pewne wyjście, z tym, że pod naszymi filmami tworzy się tzw. "śmietnik". Tak więc wszystko zależy od naszych potrzeb, możliwości, ale i od przyjętej polityki.

środa, 9 lipca 2014

De Lege Artis - sztuka naciągania

Zawrzało w przestrzeni internetu, gdy do skrzynek emailowych tysięcy firm, m.in. takich jak T.M. Universe, trafiły listy od De Lege Artis Krzysztof Habiak Zatytułowane w ten sposób, aby wzbudzić u odbiorcy emocje. A emocje owe miały skłonić go do kliknięcia w link zamieszczony w treści emaila, a następnie akceptację politykę cookies na stronie, która odbiorcy się objawiła na ekranie. Niestety, jak się okazuje, kliknięcie w akceptację polityki cookies jest przede wszystkim akceptacją regulaminu strony, który wiąże się z zawarciem umowy na...

...i tu kwoty padają różne. 10 zł, 20 zł, 50 zł, 600 zł... ale i nawet 1.500 zł, 6.000 zł, czy 20.000 zł! Kilka sekund po kliknięciu akceptacji odbiorca otrzymywał kolejnego emaila, tym razem z fakturą na rzeczoną kwotę z terminem natychmiastowej płatności. Brzmi co najmniej podejrzanie, ale przecież znajdzie się wielu takich, którzy ze strachu zapłacą. I tak oto można w krótkim czasie się wzbogacić.

Na tym jednak nie koniec akcji, znanej pod szyldem De Lege Artis Krzysztof Habiak. A to z tego względu, iż osoby, które nie zapłaciły - dostawały po kilku dniach przypomnienie z zapłatą i z zagrożeniem wpisania do Krajowego Rejestru Długów (sygnowane logiem tejże instytucji). To zapewne zrobiło wrażenie na kolejnych przedsiębiorcach, którzy zdecydowali się żądaną kwotę zapłacić. I tak oto kolejne tysiące wpadły na konto De Lege Artis...

Ci, którzy jednak się nie przestraszyli i nie zapłacili, po kilku kolejnych dniach otrzymali kolejny elektroniczny list - tym razem już od samego Krajowego Rejestru Długów! Na tak wiarygodne "groźby" musieli zareagować kolejni przedsiębiorcy. A przecież niesłusznie, bo KRD może się ubiegać u dłużnika o spłatę potencjalnego długu nie wcześniej niż po 60 dniach od jego zaistnienia, a tutaj minęło przecież tylko kilka dni... (w przypadku T.M. Universe były to niecałe dwa tygodnie). M.in. właśnie dlatego rzeczony KRD dnia 4 lipca 2014 roku w trybie natychmiastowym zerwał umowę z firmą De Lege Artis Krzysztofa Habiaka.

Mijają kolejne dni ciszy. A po ciszy przychodzi mail z "burzą". A ową burzą jest informacja o dopisaniu przedsiębiorcy do listy strony oszusci.org, która najprawdopodobniej została założona właśnie przez firmę De Lege Artis, tylko po to, aby wpłynąć na emocje kolejnych osób, które będą na tyle przestraszone, że pieniądze przeleją. I tak oto, drodzy Państwo, robi się grubą kasę, bez potrzeby wykonywania pracy. Ciężkiej pracy.

Jako ciekawostkę - na zakończenie powiemy, że "ofiarami" tak skonstruowanego działania padły również większe i bardziej znane firmy, m.in. znany dziennikarz Krzysztof Ibisz. Drugą ciekawostką jest to, że właściciel firmy De Lege Artis jest znany z innych podobnych "akcji" internetowych, m.in. z katalogu firm kbiz.pl z 2013 roku.

Jak sobie radzić z takimi groźbami? Z takimi mailami? Najzwyczajniej w świecie je usuwać. Choć jeśli ktoś kliknął w tej sprawie w akceptację regulaminu - prawnicy radzą, aby napisać oświadczenie o uchyleniu się od skutków oświadczenia woli złożonego pod wpływem podstępu. Bo nie ma co ukrywać, że cały mechanizm był jednym wielkim podstępem działającym na emocje przedsiębiorcy.

Ponadto, drodzy "poszkodowani":
- nie przelewajcie żadnych pieniędzy;
- nie wypowiadajcie umowy, bo w tym momencie przyznajecie się, że jakąś zawarliście;
- zgłaszajcie sprawę na policję (podejrzenie o próbie wyłudzenia).

A jeśli ktoś się czuje urażony wpisem na witrynie oszusci.org (która de facto "wisi" na jakimś egzotycznym serwerze) to może prywatnie założyć sprawę o zniesławienie. Lecz może po prostu najlepiej takich naciągaczy ignorować, to szybko im się znudzi atakowanie uczciwych ludzi?

wtorek, 27 maja 2014

Czarna praktyka w AdWords

Reklama kontekstowa AdWords w wyszukiwarce Google jest sposobem na szybkie wypromowanie marki i zdobycie klientów. Ale można też powiedzieć, że jest to szybka droga do bankructwa. I nie chodzi o to, że reklamy te są przez Google bardzo drogo wyceniane, chodzi raczej o czarne praktyki konkurencji.

Jak wiemy - reklamodawca płaci za wyświetloną reklamę dopiero w momencie, kiedy dowolny użytkownik kliknie w daną reklamę kontekstową. Wydaje się to o tyle dobre rozwiązanie, że nie płacimy za same wyświetlenia, ale już za konkretne działanie. Stawki są różne i zależą one od fraz kluczowych i istniejących w nich stawkach firm konkurencyjnych. Jednak, jak już wspomniałem, "dzięki" AdWords możemy zbankrutować...

W jaki sposób? Wystarczy, że konkurencja będzie klikać w nasze reklamy AdWords. Załóżmy, że stawka za jedno kliknięcie wynosi 3 zł. A więc 100 kliknięć daje nam już 300 zł. Jeśli się w to zaangażujemy nieco mocniej i w kilka osób - owych kliknięć może być znacznie więcej. 200... 500... 1000... I tak oto nasza reklama AdWords pochłania kolejne pieniądze: 600 zł... 1.500 zł... 3.000 zł... I są to pieniądze wyrzucone w błoto, bo nie generowały one rzeczywistego ruchu potencjalnych klientów, zostały sztucznie wyklikane przez konkurencję.

Co zrobić w przypadku, gdy konkurencja wyklikuje reklamy AdWords? Najlepiej po prostu zablokować numer IP lub całą pulę IP powiązaną z konkurencją. Być może w ten sposób zablokowane zostaną też uczciwe osoby, czyli nasi potencjalni klienci, ale lepiej chyba zablokować 10 potencjalnych klientów, niż po raz kolejny zmarnować kilka tysięcy złotych na sztucznie generowany ruch. Albo lepiej wydać te same pieniądze na pozycjonowanie stron, gdyż tu nas sztucznie nie wyklika, a płacimy za realny i widoczny efekt - naszą stronę wyświetlaną w wyszukiwarce w pierwszej dziesiątce wyników na kilka określonych fraz.

środa, 14 maja 2014

Kreatywność w biznesie

Nie da się ukryć, że kreatywność jest nieodłącznym elementem biznesu. Bo jak zdobyć klientów na swoje usługi czy produkty, skoro w żaden sposób nie są one kreatywne? Nawet jeśli zamierzamy robić coś, co robi już setki ludzi na świecie - musimy wykazać się innowacyjnością. Nasz produkt, czy nasza usługa musi się czymś wyróżniać, chociażby wzorem, kolorystyką, ciekawym podejściem do tematu... Musimy być w czymś inni niż wszyscy. Nawet reklamując swój produkt musimy go prezentować ludziom inaczej, niż robi to konkurencja. Bez tego nasz biznes upadnie szybko.

KREATYWNOŚĆ W BIZNESIE

Jak już zostało wspomniane wcześniej - kreatywność w biznesie musi się odnosić do wielu jego aspektów. Należy to rozpatrywać pod kątem działań zewnętrznych i wewnętrznych. Działaniami zewnętrznymi będą te, o których wspomniano wcześniej - pomysłowa reklama, nowatorski produkt, innowacyjne wykonanie... Tymczasem działania wewnętrzne odnoszą się do kreatywnego zarządzania swoim własnym biznesem, czyli z jednej strony prowadzenie go w sposób maksymalnie efektywny ekonomicznie, a z drugiej pobudzanie samej kreatywności pośród pracowników, by ta pozytywnie wpływała na rozwój i bieżące działania firmy.

KREATYWNY BIZNES

Może nie tyle w opozycji, co obok pojęcia kreatywności w biznesie, stoi również pojęcie, które rozumiemy jako kreatywny biznes. Czym on jest? Co on określa? Jest to pojęcie odnoszące się do biznesu opartego o kreatywność i handel nią, jako sposobu na zarabianie pieniędzy. Można więc powiedzieć, że tyczy się to rozmaitych agencji kreatywnych, agencji reklamowych, agencji interaktywnych etc. Pomysły i ich realizowanie to właśnie główne cechy takich biznesów.

ZAWODY KREATYWNE

W branży kreatywnej istnieje wiele rozmaitych zawodów, które muszą się charakteryzować pomysłowością. I to nie lada pomysłowością! W końcu przecież dobry copywriter musi tryskać nowatorskimi ideami niemalże na zawołanie! Rozmaici graficy muszą mieć talent, jeśli chodzi o zmysł estetyczny, ale też jednocześnie muszą umieć się wykazać kreatywnością. Można też powiedzieć, że ta branża ociera się nieco o sztukę, bo niekiedy ma ona wydźwięk artystyczny... Taki pop-art!

środa, 9 kwietnia 2014

Tak się (nie) traktuje klienta...

Jak to się mawia? Klient nasz pan? Ponoć tak.

Jednak, niestety, nie każdy do tego się stosuje. Dla niektórych klient to jedynie źródło dochodu, czy może raczej pokłady (niczym planetarne surowce), które należy możliwie szybko i maksymalnie wyeksploatować.

Firma T.M. Universe zakupiła w ofercie jednego z dostawców usług telekomunikacyjnych iPad`a w abonamencie z internetem. Z takich czy innych względów - miało być ze sporą zniżką, zarówno na abonamencie, jak i opłatach aktywacyjnych i opłacie wstępnej za samego tableta. A samo zamówienie, zgodnie z zapewnieniem Pani z Biura Obsługi Klienta (właściwie z Biura Obsługi Klienta Kultowego), miało zostać zrealizowane w przeciągu kilku dni (około 3 dni).

Click! Zamówienie poszło...

Następnego dnia przyszło potwierdzenie sprawdzenia danych. Fajnie, już lada dzień będzie można spodziewać się przesyłki.

Kolejnego dnia - następna informacja: zamówienie zostało wysłane! Świetnie! To może zadzwonię do BOK-u, żeby podali numer przesyłki i dane kuriera, bo będąc w rozjazdach nie wiem czy się z kurierem nie miniemy.

Dzwonię... i dowiaduję się, że paczka od operatora jeszcze nie wyszła. W takim razie skąd otrzymałem taką informację? Ano stąd, że operator informuje mnie, że paczka została wysłana... z centrali do magazynu. No cóż, dobrze, niech będzie... W końcu przecież Pani mówi, że jutro z magazynu na pewno wyjdzie.

Następnego dnia ponownie dzwonię. I dowiaduję się, że paczka nadal nie wyszła, ale na pewno będzie otrzymam ją jutro - tj. w piątek! No dobrze...

Dzwonię w piątek. Paczka jeszcze nie wyszła... (bez komentarza). Ale na pewno dojdzie do Pana w poniedziałek rano do godziny 13. Taaaa... jasne...

O dziwo doszła w poniedziałek rano.

Jako podsumowanie historii powiem, że miesiąc później otrzymałem fakturę. Bez naliczonych żadnych zniżek, czyli po maksymalnej cenie!!! Oczywiście, na szczęście, sprawę dało się załatwić przez infolinię (gdzie trzeba czekać czasem godzinę, aż ktoś się odezwie), ale to mi uświadamia, jak niektórzy wielcy operatorzy komórkowi mają w poważaniu swoich klientów. Aż ma się ochotę wykopać takich w czarną dziurę!!!

niedziela, 23 lutego 2014

CRDGIF, czyli polska pomysłowość...

Niedawno do T.M. Universe przyszedł list, może nie z krańców wszechświata, ale mimo tego wzbudził naszą ciekawość. I czujność.

Opieczętowana na czerwono koperta. Foliowe okienko z danymi T.M. Universe. A w środku pisemko, które na pierwszy rzut oka wygląda na korespondencję urzędową. Gdyż oto CRDGIF, czyli Centralny Rejestr Działalności Gospodarczych i Firm nawołuje T.M. Universe do uiszczenia opłaty w wysokości 194 zł, za dokonanie wpisu firmy do Centralnej Ewidencji i Informacji o Działalności Gospodarczych.



Zapłacilibyście na naszym miejscu, otrzymując takie pismo?

Bo my nie. Po pierwsze na początku listu mowa jest o dokonaniu wpisu firmy do Centralnej Ewidencji i Informacji o Działalności Gospodarczych w dniu 1 marca 2014 roku. Użyto formy przeszłej „dokonano wpisu”. A przecież list otrzymaliśmy na półtorej tygodnia przed końcem lutego... Co innego informować o tym, że zostanie dokonany w przyszłości wpis, a co innego, że został już dokonany w przeszłym terminie.

Pismo jest sformułowane dość sprytnie, gdyż w CDEIG (Centralnej Ewidencji i Informacji o Działalności Gospodarczej), czyli na państwowej platformie, w której została zarejestrowana działalność T.M. Universe – rozpoczęcie owej działalności ustalono na dzień 1 marca. Można więc „zaufać” pisemku, że rzeczywiście kieruje je jakiś urząd...

Mowa jest również o „fakultatywnej”  opłacie rejestracyjnej w wysokości 194 zł. Wczytując się w informacje, jak wiele firm wpłaciło ową fakultatywną sumę, można domyślać się, że wiele osób tak naprawdę nie rozumie znaczenia słowa „fakultatywny”. A znaczy ono ni mniej, ni więcej – dobrowolny. A nie, tak jak mogą uważać niektórzy, obowiązkowy. W ten oto sposób firma CRDGIF umywa również ręce i chroni się przed organami sprawiedliwości, gdyż dzięki temu mogą się wytłumaczyć „Przecież napisaliśmy, że opłata jest dobrowolna!”.

Dla wielu osób mylne może być również stwierdzenie, iż opłata ta została ustalona poprzez „rozporządzenie KRBiP (uchwała wew. z dnia 1 września 2013 r.)”. Większość mieszkańców naszej planety zapewne pomyślałoby: „skoro uchwała, to pewnie coś urzędowego”. Nie myślą zupełnie o tym, że ani nie wiadomo co to jest KRBiP, ani też nikt nie zabronił firmom dawać swoje wewnętrzne zarządzenia.

Trzeba przyznać jednak, że całość została skomponowana w dość interesujący sposób. Pomysł jest dość dobrze rozwiązany, co, jako manufaktura kreatywności, musimy przyznać bez głębszego zastanowienia się. Wygląd urzędowo-podobny, język nietypowy, dla niektórych nie do końca zrozumiały, całość z siedzibą w stolicy – Warszawie!

Niestety wielu ludzi daje się wpisać do rozmaitych rejestrów tego typu za niemałe pieniądze. Tym bardziej niemałe, że nic im to zupełnie nie daje. Nie mają z tego najmniejszego zysku. A wpis do państwowego CDEIG jest przecież darmowy...

Dlatego, jeśli tylko dostaliście pisemko od jednego z poniższych „rejestrów”, radzimy Wam – nie płaćcie, bo ktoś chce wyciągnąć od was pieniądze za coś, czego nie potrzebujecie, za coś co nie jest obowiązkowe. Wyrzućcie to w odmęty kosmosu albo w niezbadaną głębię czarnej dziury. A oto znane nam rejestry, które czynią w podobny sposób:


  • Centralny Rejestr Działalności Gospodarczych i Firm, Al. Jana Pawła II 27, 00-867 Warszawa;
  • Krajowy Rejestr Pracowników i Pracodawców Sp. z o.o., ul. Złota 59, 00-120 Warszawa;
  • Europejska Ewidencja i Informacja o Działalnościach Gospodarczych EEIDG Sp. z o.o., ul. Nowogrodzka 31, 00-511 Warszawa;
  • Ewidencja Działalności Gospodarczych s.r.o. INF.DAT, ul. Nowogrodzka 31, 00-511 Warszawa
  • Rejestr Polskich Firm i Działalności Gospodarczych, czyli FIRM.INFO Sp. z o.o., ul. Ogrodowa 28/30 lok.230, 00-896 Warszawa;
  • Rejestr Polskich Podmiotów Gospodarczych, czyli GALOR Sp. z o.o.;
  • Centralna Ewidencja i Informacja o Działalności Gospodarczej, Rafał Nobis, Al. Solidarności 115/2, 00-140 Warszawa;
  • Krajowy Rejestr Firm i Działalności Gospodarczych, Tomasz Zabilski, ul. Piastowska 1/2,  48-300 Nysa;
  • Centralny Oddział Ewidencji Działalności Gospodarczej, Mariusz Sebastian Breczko Białystok;
  • Krajowa Ewidencja Informacji o Przedsiębiorcach, ul .Piękna 68, 00-672 Warszawa;
  • Krajowy Rejestr Informacji o Przedsiębiorcach, ul. Piękna 24/26A/1, 00-549 Warszawa;
  • Centralny Rejestr Informacji o Działalnościach Gospodarczych; Złota 61; 00-819 Warszawa.

środa, 19 lutego 2014

Niebyt domeny...

Chcąc zawiesić w bezkresnej przestrzeni internetu byt T.M. Universe - nie spodziewaliśmy się, że przy tak prostej czynności, jak wykupowanie domeny i miejsca na serwerze napotkamy problemy. A konkretnie nie tyle w trakcie samego zakupu, co realizacji usługi. A były to problemy wręcz kosmiczne!

Usługa z całą pewnością nie została uruchomiona w tempie prędkości światła, ale już po kilku godzinach od dokonania przelewu T.M. Universe posiadało już swoje odzwierciedlenie w postaci domeny. Lecz tylko domeny... Bo sam serwer stał się ofiarą jakiegoś nieokreślonego, lecz niemiłosiernego kolapsu... A właściwie przetransformował się w gwiazdę neutronową, w błyskawicznym tempie przyciągając do swego jądra materię wszelkich pobliskich plików, gdyż nim cokolwiek na serwerze umieściliśmy - otrzymaliśmy komunikat w barwach czerwonego karła - "Limit danych na serwerze przekroczony o 2000%!". Cóż za kosmiczne sumy, szczególnie jeśli się weźmie pod uwagę, że nie zdążyliśmy jeszcze cokolwiek zrobić...

Cóż, zdajemy sobie sprawę z tego, że czarna dziura nie jest bytem, z którym łatwo walczyć, ale serwis firmy hostingowej zdawał się nie rozumieć powagi sytuacji. Najpierw twierdził, że serwer wyświetla prawidłowy komunikat, a następnie, gdy przemyśleli sobie całą sprawę - usunięcie naprawy potrwało 2 dni. W skali całego wszechświata te dwa dni nie są nawet najdrobniejszą kruszynką pyłu kosmicznego. Lecz dla idei takich jak manufaktura kreatywności - T.M. Universe - każda sekunda jest na wagę złota! Albo i jeszcze cenniejszych kruszców...

sobota, 15 lutego 2014

Big Bang!

Wielki Wybuch nastąpił! Kołowrót wydarzeń ruszył, wszechświat się rozszerza, machina kreatywności z każdą chwilą nabiera coraz to większej prędkości...

Wypełniamy pustkę, tę niezmierzoną, wszechogarniającą pustkę wypełniającą dotychczasowy wszechświat brakiem idei i pomysłowości. Tworzymy. Kreujemy.

*******

Blog T.M. Universe ma być platformą na bieżąco informującą o tym, czym się aktualnie zajmujemy i co ważnego dla nas w eterze się dzieje.

Mamy nadzieję, że znajdziecie tu nie tylko ciekawe, ale i pomocne informacje. Mamy nadzieję, że będziecie tu zaglądać systematycznie, czerpiąc z czytania tego bloga zarówno przyjemność, jak i pożytek.

My się już o to postaramy...