środa, 16 lipca 2014

Blogi vs YouTube - poziom komentarzy

W trakcie warsztatów "Przyszłość blogosfery", które odbyły się w warszawskiej siedzibie firmy Huawei Device Polska, przy współudziale Grzegorza Marczaka (antyweb.pl), ze strony uczestników padło pytanie o niski poziom komentarzy na YouTube. Nawet już nie chodzi o niezbyt wysoki poziom merytoryczny, co o ilość używanych przez użytkowników wulgaryzmów. Dlaczego na tym portalu jest ich przesilenie, podczas gdy na blogach panuje znacznie większa kultura?

Na ten stan rzeczy składa się zapewne kilka czynników.

POPULARNOŚĆ

Od czasów, kiedy powstał YouTube, zyskał on w krótkim czasie ogromną popularność i dziś właściwie trudno wyobrazić sobie przestrzeń internetu bez tego serwisu. Każdy kolejny milion użytkowników odwiedzających ten portal każdego dnia, to kolejna "szansa" na to, że trafi się ktoś, kto poziom dyskusji lubi sprowadzać do rynsztoka. Blogi, choć w internecie są dłużej i mają sporą popularność, raczej nie mogą pochwalić się takimi statystykami jak YouTube.

POZIOM UŻYTKOWNIKÓW

Drugą kwestią jest poziom intelektualny użytkowników blogów i YouTube. Zwykle mówi się, że ludzie którzy "czytają" mają wyższy poziom inteligencji, czy szeroko pojętej kultury, niż ludzie, którzy "oglądają". I w tym kryje się odpowiedź na zadane przez nas pytanie. Na blogi trafiają Ci, którzy są bardziej oczytani, a więc i kulturalniejsi, natomiast na YouTuba trafia praktycznie każdy, w tym i również przysłowiowy rynsztok...

W tym momencie rodzi się pytanie - co robić z komentarzami na YouTube? Moderować? Jak dziennie będzie się ich pojawiało kilkadziesiąt, czy kilkaset, to na ich czytanie stracimy mnóstwo czasu. Zablokować? Jest to jakieś wyjście, ale z drugiej strony tracimy możliwość jakiejkolwiek interakcji z użytkownikami, likwidujemy możliwość tzw. sprzężenia zwrotnego, które jest atutem internetu. Ignorować? Też jest to pewne wyjście, z tym, że pod naszymi filmami tworzy się tzw. "śmietnik". Tak więc wszystko zależy od naszych potrzeb, możliwości, ale i od przyjętej polityki.

środa, 9 lipca 2014

De Lege Artis - sztuka naciągania

Zawrzało w przestrzeni internetu, gdy do skrzynek emailowych tysięcy firm, m.in. takich jak T.M. Universe, trafiły listy od De Lege Artis Krzysztof Habiak Zatytułowane w ten sposób, aby wzbudzić u odbiorcy emocje. A emocje owe miały skłonić go do kliknięcia w link zamieszczony w treści emaila, a następnie akceptację politykę cookies na stronie, która odbiorcy się objawiła na ekranie. Niestety, jak się okazuje, kliknięcie w akceptację polityki cookies jest przede wszystkim akceptacją regulaminu strony, który wiąże się z zawarciem umowy na...

...i tu kwoty padają różne. 10 zł, 20 zł, 50 zł, 600 zł... ale i nawet 1.500 zł, 6.000 zł, czy 20.000 zł! Kilka sekund po kliknięciu akceptacji odbiorca otrzymywał kolejnego emaila, tym razem z fakturą na rzeczoną kwotę z terminem natychmiastowej płatności. Brzmi co najmniej podejrzanie, ale przecież znajdzie się wielu takich, którzy ze strachu zapłacą. I tak oto można w krótkim czasie się wzbogacić.

Na tym jednak nie koniec akcji, znanej pod szyldem De Lege Artis Krzysztof Habiak. A to z tego względu, iż osoby, które nie zapłaciły - dostawały po kilku dniach przypomnienie z zapłatą i z zagrożeniem wpisania do Krajowego Rejestru Długów (sygnowane logiem tejże instytucji). To zapewne zrobiło wrażenie na kolejnych przedsiębiorcach, którzy zdecydowali się żądaną kwotę zapłacić. I tak oto kolejne tysiące wpadły na konto De Lege Artis...

Ci, którzy jednak się nie przestraszyli i nie zapłacili, po kilku kolejnych dniach otrzymali kolejny elektroniczny list - tym razem już od samego Krajowego Rejestru Długów! Na tak wiarygodne "groźby" musieli zareagować kolejni przedsiębiorcy. A przecież niesłusznie, bo KRD może się ubiegać u dłużnika o spłatę potencjalnego długu nie wcześniej niż po 60 dniach od jego zaistnienia, a tutaj minęło przecież tylko kilka dni... (w przypadku T.M. Universe były to niecałe dwa tygodnie). M.in. właśnie dlatego rzeczony KRD dnia 4 lipca 2014 roku w trybie natychmiastowym zerwał umowę z firmą De Lege Artis Krzysztofa Habiaka.

Mijają kolejne dni ciszy. A po ciszy przychodzi mail z "burzą". A ową burzą jest informacja o dopisaniu przedsiębiorcy do listy strony oszusci.org, która najprawdopodobniej została założona właśnie przez firmę De Lege Artis, tylko po to, aby wpłynąć na emocje kolejnych osób, które będą na tyle przestraszone, że pieniądze przeleją. I tak oto, drodzy Państwo, robi się grubą kasę, bez potrzeby wykonywania pracy. Ciężkiej pracy.

Jako ciekawostkę - na zakończenie powiemy, że "ofiarami" tak skonstruowanego działania padły również większe i bardziej znane firmy, m.in. znany dziennikarz Krzysztof Ibisz. Drugą ciekawostką jest to, że właściciel firmy De Lege Artis jest znany z innych podobnych "akcji" internetowych, m.in. z katalogu firm kbiz.pl z 2013 roku.

Jak sobie radzić z takimi groźbami? Z takimi mailami? Najzwyczajniej w świecie je usuwać. Choć jeśli ktoś kliknął w tej sprawie w akceptację regulaminu - prawnicy radzą, aby napisać oświadczenie o uchyleniu się od skutków oświadczenia woli złożonego pod wpływem podstępu. Bo nie ma co ukrywać, że cały mechanizm był jednym wielkim podstępem działającym na emocje przedsiębiorcy.

Ponadto, drodzy "poszkodowani":
- nie przelewajcie żadnych pieniędzy;
- nie wypowiadajcie umowy, bo w tym momencie przyznajecie się, że jakąś zawarliście;
- zgłaszajcie sprawę na policję (podejrzenie o próbie wyłudzenia).

A jeśli ktoś się czuje urażony wpisem na witrynie oszusci.org (która de facto "wisi" na jakimś egzotycznym serwerze) to może prywatnie założyć sprawę o zniesławienie. Lecz może po prostu najlepiej takich naciągaczy ignorować, to szybko im się znudzi atakowanie uczciwych ludzi?